Jaka odpowiedź jako pierwsza przychodzi na myśl po usłyszeniu pytania „kto zrewolucjonizował rynek aut elektrycznych”?. Tak jest – Tesla. U podstawy sukcesu nowożytnych samochodów elektrycznych stoi jednak producent, który nie ma w swojej ofercie auta napędzanego innym niż spalinowym silnikiem.
Nie ma producenta aut, który miałby tak duży wkład w rozwój samochodów elektrycznych. Odcisk narzędzi projektowych inżynierów Lotusa można znaleźć w większości aut elektrycznych aspirujących do miana „sportowych”, i mowa tutaj zarówno o pojazdach, które doczekały się produkcji seryjnej, jak i prototypach, które po zaprezentowaniu się we wstępnym wcieleniu znikały wśród kolejnych dat premier.
Najważniejszym (z naszego punktu widzenia) modelem najważniejszego producenta aut jest Lotus Elise – samochód sportowy, który stał się ojcem całego pokolenia nowej generacji aut elektrycznych.
Elise został zbudowany zgodnie z założeniami przyjętymi przez Lotusa: samochód jest mały, lekki i bardzo zwinny, dzięki czemu nie potrzebuje mocarnych silników, aby dostarczyć kierowcy mnóstwo adrenaliny i zaspokoić jego żądzę prędkości.
Doskonałe wyważenie samochodu sprawiło, że Lotus Elise stał się idealną platformą do eksperymentów z napędem elektrycznym. Auto, które waży – pomimo spełnienia wszystkich wyśrubowanych norm bezpieczeństwa, dodających nowoczesnym samochodem setki kilogramów wagi – zaledwie 724 kilogramy, nawet obciążone zestawem akumulatorów wciąż jest lżejsze niż większość aut kompaktowych.
Jako pierwsza zalety Lotusa Elise dostrzegła Tesla, i to właśnie od prekursora nowoczesnych aut elektrycznych, modelu Roadster, rozpoczynam serię voltyliona przykładów potwierdzających śmiałą tezę o wiodącej roli Lotusa.
Pierwszy publiczny pokaz opracowywanego przez Teslę Roadstera miał miejsce w 2006 roku, dwa lata później pierwsze egzemplarze auta trafiły do szczęśliwych nabywców. Działająca pod presją czasu Tesla zdecydowała się na rozpoczęcie sprzedaży pomimo tego, że prace nad niektórymi rozwiązaniami wciąż jeszcze trwały.
Najlepszym przykładem jest tu skrzynia biegów – pierwsze egzemplarze były wyposażone w dwuprzekładniową konstrukcję zablokowaną na drugim biegu,co miało wydłużyć zakładaną żywotność podzespołu, ocenianą na… kilka tysięcy kilometrów.
Plan Tesli był prosty: po opracowaniu odpowiedniego systemu (zdolnego do radzenia sobie z wysokim momentem obrotowym oraz wysokimi obrotami osiąganymi przez silnik elektryczny), właściciele Roadsterów mogli liczyć na wymianę skrzyni na docelową w ramach gwarancji.
Roadster musiał początkowo zmagać się z nieufnością ze strony kupujących: sprzedaż ruszyła oficjalnie 17 marca 2008 roku i przez pierwsze dwa miesiące nabywców znalazły raptem trzy samochody. Oceniając ten wynik, należy jednak pamiętać, że pierwsza konstrukcja Tesli nie należała do samochodów tanich: ceny oscylowały wokół 100 000 dolarów. Pierwsze 100 Roadsterów sprzedano w ciągu 9 miesięcy.
Tysięczne auto trafiło do klienta 13 stycznia 2010 roku, niecałe dwa lata po rozpoczęciu produkcji. Dwa lata później Tesla zakończyła produkcję Roadstera – umowa z Lotusem zakładała dostawę 2500 kompletów i nie została przedłużona, głównie z powodu przepisów obowiązujących w Stanach. Tesli udało się uzyskać zwolnienie z dostosowania Roadstera do niektórych regulacji; ulga obowiązywała do 2011 roku i wtedy też wstrzymano sprzedaż na terenie Stanów – ostatnie sztuki trafiły na rynek europejski oraz azjatycki.
Co sprawiło, że mimo wysokiej ceny Tesla Roadster stał się hitem? Dlaczego historię samochodów elektrycznych dzielimy w praktyce na erę przed i po Roadsterze? Żeby to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na specyfikacje. Auto przyspiesza od 0 do 100 km/h w 3,9 sekundy (3,7 s dla wersji Sport), prędkość maksymalna została ograniczona elektronicznie do 200 km/h.
Elektryczny silnik generuje moc 248 (w Roadsterze 1.5 i 2.0) lub 288 (w aucie w wersji 2.5) koni mechanicznych. Moment obrotowy to od 270 do 400 Nm, a silnik rozpędza się nawet do 14 000 RPM.
Większe niż powyższe dane wrażenie powoduje realny zasięg Roadstera, wynoszący niemal 400 kilometrów na jednym ładowaniu akumulatorów (rekordzista przejechał jednostajnym tempem ponad 500 km). To sprawiło, że auto Tesli nie było postrzegane jako zwykła zabawka, ale jako pełnoprawny samochód, z którego można korzystać każdego dnia.
Przez cały okres sprzedaży Roadstera Tesla rozwijała swoją konstrukcję, ucząc się i zdobywając doświadczenie, które zaowocowało stworzeniem Modelu S. Szacuje się, że finalne egzemplarze Roadstera dzieliły tylko 6% części z Lotusem Elise, jednak wkład angielskiego dawcy podzespołów w sukces Tesli jest zdecydowanie większy.
Parametry użytkowe Roadstera szokowały i nawet dziś, dwa lata po zakończeniu sprzedaży, tylko jeden samochód może szczycić się większym zasięgiem: Tesla Model S. Już niedługo jednak Roadster może wrócić na pierwsze miejsce – Tesla zapowiada na bieżący rok niespodziankę dla swoich pierwszych klientów: nowe, ulepszone zestawy akumulatorów, dzięki czemu mały sportowiec będzie mógł przejechać niemalże 650 kilometrów.
Tesla sprawiła, że samochody elektryczne stały się wiarygodne i godne zainteresowania, następny w zestawieniu producent zapisał się w historii dokładnie odwrotnie.
Rok po publicznym zaprezentowaniu pierwszego prototypu Tesli Roadster swoją wizję pojazdu elektrycznego zaprezentował ZAP. ZAP-X, SUV zbudowany z wykorzystaniem skonstruowanej przez Lotusa platformy APX, został pokazany na wystawie North American Dealers Association (NADA). Dokładniej rzecz ujmując – pokazana została jego zapowiedź.
Trzeba przyznać, że ZAP-X został zaprojektowany (a może raczej – opisany) na bogato. Za napęd odpowiadać miały cztery niezależne silniki elektryczne o mocy 161 KM każdy, co łącznie miało dawać do dyspozycji kierowcy 644 konie mechaniczne.
Dzięki temu ZAP-X miał osiągać prędkość maksymalną wynoszącą 250 kilometrów na godzinę, oczywiście ograniczoną elektronicznie. Pierwsze 100 km/h miało się pokazywać na liczniku po niecałych pięciu sekundach.
Zasięg auta został określony na 560 kilometrów, czas ładowania akumulatorów miał wynosić raptem 10 minut, a dla osób potrzebujących większego zasięgu przewidziano możliwość wstawienia dodatkowego generatora. Wisienką na torcie miał być fakt, że ZAP-X mógł pomieścić komfortowo nawet 7 osób. Czy to nie brzmi zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe?
Premierę handlową wyznaczono na rok 2008; „producent” chętnie deklarował możliwość uiszczenia przedpłaty w wysokości 25 tysięcy dolarów, nie zdradzając przy tym ostatecznej ceny, za jaką chciałby sprzedawać ZAP-X. Nie wiadomo, czy ktoś zdecydował się na wpłatę zaliczki – ZAP zdążył wyrobić sobie wcześniej opinię oszusta, co niestety umknęło Lotusowi, firmującemu na wspomnianej wystawie twierdzenia „partnera”.
Do dziś nie doczekaliśmy się jakiegokolwiek prototypu, a wszelkie informacje na temat ZAP-X zniknęły z oficjalnej strony producenta. Elektryczny SUV dołączył w niebycie do wcześniejszych „rewolucyjnych” projektów ZAP: samochodu na ogniwa paliwowe z 2004 roku oraz modelu napędzanego etanolem z 2005.
W całej tej historii prawdziwie rewolucyjna była platforma Lotusa – do tego stopnia, że gdy Tesla ogłosiła plany budowy własnego SUV-a, czyli Modelu X, to właśnie koncept APX wymieniany był w plotkach jako podstawa konstrukcyjna. Niesłusznie, jak się okazało, ale samo rozważanie takiej możliwości pokazuje, jak ważny dla branży jest Lotus.
Jeśli z perspektywy czasu obietnice ZAP-X wydają się być niedorzeczne, założenia przyświecające konstruktorom następnego pojazdu w zestawieniu mogą być odbierane jako absurdalne, a przynajmniej zwariowane. Tyle tyko, że w przeciwieństwie powyższej opowieści – zostały wcielone w życie.
Stworzony przez szwajcarskiego Rinspeeda samochód sQuba zasługuje na umieszczenie w niniejszym zestawieniu podwójnie. Po pierwsze, jako baza do zbudowania tego w pełni elektrycznego samochodu posłużył Lotus Elise. Po drugie: inspiracją dla jego powstania był Lotus Esprit, który zagrał u boku Bonda w filmie „Szpieg, który mnie kochał”. I to nie nadzwyczaj efektywnym zabezpieczeniem antykradzieżowym zachwycili się twórcy.
Rinspeed sQuba odstaje nieco osiągami na drodze od innych prezentowanych w zestawieniu samochodów. Prędkość maksymalna to raptem około 120 km/h; przyspieszenie także nie wciska w fotel – oficjalnie podany jest tylko czas akceleracji od 0 do 80 km/h, wynoszący 7,1 sekundy. Zasięg auta nie został podany.
Dwuosobowy pojazd waży tylko 920 kilogramów, głównie dzięki wykorzystaniu do stworzenia nadwozia nanorurek węglowych. To drogi materiał, dlatego koszt stworzenia prototypu wyceniono na 1,5 mln dolarów. Samochód nie trafił do produkcji, nawet małoseryjnej.
Za napęd Rinspeeda sQuba odpowiadają trzy silniki elektryczne. Główny legitymuje się mocą 73 koni mechanicznych, dwa dodatkowe generują po jednym koniu mechanicznym. Do czego mogą służyć tak słabe silniki? Każdy z nich napędza po jednej śrubie, umożliwiające manewrowanie sQubą podczas… pływania.
W każdej chwili, gdy jazda po drogach znudzi właściciela, może on udać się w stronę najbliższego jeziora, morza bądź oceanu (całe wnętrze auta jest odporne na działanie wody oraz soli), wjechać w nie i popływać z prędkością maksymalną wynoszącą 6 km/h.
Ale to nie wszystko! Wystarczy nacisnąć jeden przycisk, aby zalać wnętrze sQuby i zmienić go w łódź podwodną. Auto może zanurzyć się na głębokość maksymalnie 10 metrów. Wyposażone jest w dwa zbiorniki powietrza, mieszczące odpowiednio 15 i 18 litrów, umożliwiające pasażerom oddychanie pod wodą.
Podwodne przejażdżki mogą odbywać się z prędkością 3 km/h; za napęd odpowiedzialne są wspomniane już śruby wspomagane przez dwa pędniki strumieniowe o mocy 5 koni mechanicznych każdy.
Otwarta konstrukcja pojazdy umożliwia jego łatwe opuszczenie w przypadku awarii; Rinspeed zapewnia, że pozostawiony sam sobie prototyp automatycznie się wynurzy.
Jakby tego było mało, Rinspeed sQuba wyposażony jest w zestaw laserowych czujników, umożliwiających autonomiczną jazdę pojazdu. I wszystko to w aucie z 2008 roku!
Niestety, sQuba nie miał szans na wdrożenie do produkcji, ta „zabawka dla bogatych” kosztowałaby tyle, co Rolls-Royce. Zupełnie inne cele – podbicie rynku masowego – przyświecały twórcom kolejnego elektrycznego auta sportowego zbudowanego na bazie Lotusa, prezentowanego na następnej stronie: miał on trafić na rynek w 2010 roku.
Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku Chrysler miał ambitne, ale wyraźnie zarysowane plany dotyczące produkcji samochodów elektrycznych. W ramach koncernu funkcjonowała specjalna grupa badawcza Envi, której zadaniem było przygotowanie aut wyposażonych tylko i wyłącznie w zestawy akumulatorów. W 2009 roku gotowe były trzy prototypy, w tym sportowy Dodge Circuit EV.
Według założeń producenta, już w 2010 roku do sprzedaży miały trafić pierwsze w pełni elektryczne auta; do 2013 roku Chrysler chciał sprzedać 500 000 samochodów oznaczonych jako EV. Po części – aczkolwiek dość małej, ze względu na niszowy charakter sportowego auta – za osiągnięcie tego wyniku miał być odpowiedzialny właśnie Dodge Circuit EV.
Prototyp powstał na bazie Lotusa Europy S; zaprezentowano go publicznie na salonie samochodowym w Detroit w 2009. roku. Circuit miał być bezpośrednim rywalem Tesli Roadster – aczkolwiek nieco większym – i trzeba przyznać, że deklarowane przez twórców osiągi nie stawiały go na z góry przegranej pozycji.
Fakt, że prototyp Dodge przyspieszał od 0 do 100 km/h wolniej, niż główny konkurent – początkowo podawano czas równy 4,7 sekundy, by zaraz potem zastrzegać, że celem produkcyjnej wersji jest osiągnięcie wartości 4,2 sekundy – ale jeśli chodzi o prędkość maksymalną, wyznaczoną na 200 km/h, czy moc silnika, określoną na 268 koni mechanicznych, Circuit EV nie miał się czego wstydzić. Tym bardziej, że waga prototypu wynosiła zaledwie 1200 kg.
Zestaw akumulatorów miał pojemność 35 kWh, a jego pełne naładowanie miało trwać osiem godzin. W przypadku podłączenia samochodu do europejskiej sieci energetyczne, z prądem o napięciu 230 V, czas tez miał skrócić się o połowę.
Zasięg samochodu, w zależności od stylu jazdy właściciela, określany był na 240 do 320 kilometrów. Trzeba przyznać, że to całkiem niezły wynik.
Jako, że Dodge Circuit EV miał trafić do sprzedaży w 2010 roku, co najmniej kilka prototypów pokazywane było w różnych lokacjach w Stanach, a nawet udostępniane w ramach testów dziennikarzom.
Gotowy był już szczegółowy plan produkcji, zakładający ścisłą współpracę z Lotusem; dawano także do zrozumienia, że cena Circuita miała być mniejsza od żądanej za Roadstera Tesli o „kilka dziesiątek tysięcy” dolarów.
Mimo zaangażowania i planów, do produkcji jednak nie doszło. Dlaczego? Chrysler został przejęty przez Fiata, który miał swoje zdanie na temat rozwoju samochodów elektrycznych („będą racjonalne najwcześniej za dekadę”) i z dnia na dzień rozwiązał zespół Envi, kończąc wszelkie prace nad samochodami elektrycznymi.
Nie do końca wiadomo, jakie cele przyświecały twórcom następnego samochodu w zestawieniu. Czy planowali masową produkcję? Być może tak, chociaż do niej nie doszło. Udało się jednak coś innego: Ecotricity Nemesis zapisał się na stałe w historii motoryzacji.
Ecotricity to brytyjska firma zajmująca się ekologicznym generowaniem energii, ze specjalizacją w elektrowniach wiatrowych. Jej właściciel postanowił w 2010 roku, że najlepszym rozszerzeniem oferty będzie zbudowanie elektrycznego supersamochodu.
Na oficjalnej stronie projektu można wyczytać, że właściciel Ecotricity najpierw udał się ze swoim pomysłem bezpośrednio do Lotusa, potem zaś postanowił zmierzyć się z wyzwaniem sam, aby pokazać, że „samochody elektryczne można zaprojektować szybko, mogą być atrakcyjne wizualnie, tanie w eksploatacji oraz jeździć wykorzystując tylko i wyłącznie energię elektryczną generowaną przez elektrownie wiatrowe”.
Półtora roku i niemal milion funtów później jego wizja się spełniła, nabierając kształtów Nemesis. Tym razem bazą dla ważącego niecałe 1200 kilogramów auta stał się Lotus Exige – i trzeba dodać, że Ecotricity nie starało się specjalnie zmodyfikować wyglądu samochodu. Znakiem rozpoznawczym prototypu jest malowanie w utrzymaną w stalowych barwach flagę Wielkiej Brytanii.
Konstruktorzy – tu należy odmienić, że inżynierowie pracujący nad Ecotricity Nemesis mieli duże doświadczenie, o czym świadczyć może udział w pracach nad McLarenem F1, Lotusem Elanem, Corvette ZR1, De Loreanem i bolidami Formuły 1 – zdecydowali się nawet na zachowanie oryginalnego pomysłu na umiejscowienie zestawu napędowego: dwa silniki elektryczne oraz akumulatory umiejscowione są centralnie, zastępując znany z Exige motor spalinowy.
Łączna moc oddawana do dyspozycji kierowcy Ecotricity Nemesis to 330 koni mechanicznych, co w połączeniu z momentem obrotowym wynoszącym 600 Nm musi przekładać się na budzące uznanie osiągi.
I tak jest w istocie: Nemesis potrzebuje 8,5 sekundy, aby rozpędzić się do 160 km/h. Czas akceleracji do 100 km/h nie jest podany, aczkolwiek można spokojnie założyć, że jest on zbliżony do Roadstera Tesli – a więc wynosi mniej niż cztery sekundy.
Prędkość maksymalna Ecotricity Nemesis wynosi 243 kilometry na godzinę i została bardzo dokładnie i skrupulatnie zmierzona. Stało się do dokładnie 27 września 2012 roku, gdy samochód zapisał się w historii jako najszybsze auto elektryczne na terenie Wielkiej Brytanii.
Rekordowa prędkość została wyznaczona przez wyciągnięcie średniej z dwóch przejazdów w przeciwnych kierunkach, odbytych w przeciągu jednej godziny. Ten właśnie wynik – 243 km/h – został oficjalnie uznany za prędkość maksymalną Nemesis, chociaż wcześniejsze zapowiedzi plasowały ją na poziomie nawet 273 km/h.
Akumulatory zastosowane w samochodzie Ecotricity mają pojemność 36 kWh, co – w zależności od stylu jazdy – pozwala na przejechanie od 160 do 240 kilometrów. Z wyłączeniem sytuacji, w których bije się rekord prędkości osiągany przez auto elektryczne.
W trybie szybkiego ładowania uzupełnienie pojemności akumulatorów ma trwać tylko dwie godziny; po podłączeniu Ecotricity Nemesis do publicznej sieci energetycznej należy poczekać około 8 i 9 godzin.
Rekord ustanowiony przez Nemesis jest obiektywny; mamy niepodważalne dane, będące efektem pomiaru. Następny samochód na liście także jest rekordzistą – przynajmniej według mnie. Subiektywnie bowiem patrząc, nie ma w tym voltylionie auta, które wyglądałoby tak rekordowo… oryginalnie.
PG Elektrus to połączenie angielskiej myśli technicznej – samochód zbudowany jest na bazie Lotusa Elise – oraz niemieckiej szkoły stylistycznej. Można się domyślać, że zamysłem projektantów było nadanie Elektrusowi agresywny wygląd. Na swój sposób się udało.
Nadwozie PG Elektrus zostało wykonane z włókien węglowych pomalowanych czarną, matową farbą. Prawdziwe fajerwerki stylistyczne zaczynają się jednak we wnętrzu samochodu: deska rozdzielcza Elektrusa została zaprojektowana tak, żeby przypominać… konsolę odpowiedzialną za wystrzeliwanie rakiet balistycznych.
Za fotelami kierowcy i pasażera umieszczono panele fotowoltaiczne, mające za zadanie zbierać dodatkową energię, mogącą być wykorzystaną na przykład do obsługi gadżetów, takich jak specjalny system audio mający emitować wybrany przez prowadzącego odgłos pracy silnika – od rasowego V8 zaczynając, na Formule 1 kończąc.
Deklarowane osiągi robią wrażenie. PG Elektrus ma rozpędzać się do ponad 300 km/h – prędkość została jednak zablokowana elektronicznie na poziomie 250 kilometrów na godzinę. Przyspieszenie od 0 do 100 km/h ma według danych producenta trwać mniej niż trzy sekundy.
Do dyspozycji kierowcy PG Elektrus oddawał 268 koni mechanicznych mocy z momentem obrotowym wynoszącym 350 Nm.
Wszystko to przy zachowaniu całkiem rozsądnego zasięgu, wynoszącego około 350 kilometrów na jednym ładowaniu. Doskonałość, jak o swoim dziele wypowiadali się dumni twórcy, została wyceniona na 285 tysięcy euro.
PG Elektrus miał być jednak samochodem o wiele bardziej ekskluzywnym, niż wynikałoby to z liczby osób chętnych do kupna i dysponujących odpowiednio grubym portfelem. Producent zadeklarował, że powstanie tylko 667 sztuk auta.
Ile Elektrusów faktycznie trafiło do klientów, ciężko powiedzieć. Producent nie chwali się wynikami sprzedaży, brak także entuzjastycznych opinii szczęśliwych właścicieli. Być może kilka egzemplarzy PG Elektrusa stoi sobie spokojnie w garażach kolekcjonerów, nie widząc światła dziennego ani drogi. Wygląda jednak na to, że projekt okazał się być zbyt śmiały wizualnie i nie przypadł do gustu nawet ekscentrycznym milionerom.
Ostatnie informacje na temat Elektrusa PG zamieściło w październiku 2012 roku. Wygląda na to, że producent skoncentrował się na swojej głównej działalności, czyli produkcji elektrycznych rowerów. Wciąż jednak można doszukać się formularza, dzięki któremu można wyrazić zainteresowanie kupnem Elektrusa.
O ile PG stworzyło Elektrusa z nadzieją na znalezienie kupców, o tyle następny samochód na liście powstał tylko i wyłącznie po to, żeby się popisać.
Evonik – jaka myśl pojawia się natychmiast po usłyszeniu tej nazwy? Tak – Polonia Dortmund. Sponsor Borussii zajmuje się przetwórstwem chemicznym, także tworzeniem nowych materiałów, a jego klientami są między innymi firmy motoryzacyjne.
Kierownictwo Evonika chciało przekonać swoich klientów do najnowszych (i najdroższych) osiągnięć swoich inżynierów, postanowiło więc wybudować samochód i zadziwić nim świat. Po części się udało.
Evonik Elise-e, jak sama nazwa wskazuje, to zmodyfikowany Lotus Elise. Jest to pełnoprawny sportowy samochód elektryczny, który waży zaledwie 950.
Elise-e przyspiesza od 0 do 100 km/h w 2,4 sekundy, a prędkość maksymalna została ograniczona do 200 km/h. Deklarowany zasięg samochodu to 180 kilometrów; silnik elektryczny ma moc 208 koni mechanicznych.
Niemal wszystkie elementy samochodu to popis inżynierów Evonika. Rozwiązania korporacji zostały zastosowane nawet w celu usprawnienia akumulatorów – ceramiczny separator anody i katody ma pozwalać na uzyskanie większej gęstości przechowywania energii, zmniejszenie wielkości ogniw oraz znaczące zwiększenie liczbę cykli ładowania.
Nadwozie wykonane z wykorzystaniem pianki Rhacell oraz włókien węglowych jest według danych Evonika lżejsze od stalowego odpowiednika o 60-70 procent, oczywiście przy zachowaniu takich samych parametrów użytkowych.
Boczne szyby wykonano z pleksiglasu, dzięki czemu są one lżejsze o ponad 50% od wykonanych z konwencjonalnego szkła. Evonik chwali się przy tym, że opracowany przez niego materiał ma „znakomitą przezroczystość”, wysoką odporność na warunki pogodowe, „przyjemną akustykę” oraz możliwość łatwego nadawania kształtu.
Stworzone przez Evonik materiały zostały wykorzystane także do wytworzenia opon dla Elise-e, co pozwoliło na zmniejszenie oporów toczenia o 20 procent, i co za tym idzie, ograniczenie poboru energii przez jadący samochód o 5 procent. Przy okazji zmniejszono także wagę opon.
Co ciekawe, przez pewien czas mówiło się nawet o zaadoptowaniu przez Lotusa projektu Evonika i wypuszczenia go jako elektryczną inkarnację Elise, w limitowanej do 667 sztuk liczbie egzemplarzy. Informacje takie pojawiły się w 2012 roku i do tej pory nie widać ich ziszczenia.
Podobnie wygląda sytuacja z następnym samochodem w zestawieniu, pokazanym w 2012 roku na salonie samochodowym w Genewie. Od reakcji potencjalnych klientów miało zależeć, czy auto trafi do produkcji. Odzew był entuzjastyczny, ale to nie wystarczyło.
Elektryczny, a właściwie hybrydowy koncept Infinity został zbudowany nieco pod prąd, jako że za dawcę rozwiązań technicznych posłużył nie Lotus Elise, ale model Evora. A dokładnie rzecz biorąc – zbudowany przez Lotusa na jego podstawie prototyp 414E, pokazany na tym samym salonie, tyle tylko, że dwa lata wcześniej.
Infinity Emerge-e czerpie z rozwiązań zaproponowanych przez inżynierów Lotusa całymi garściami. Zachowano między innymi projekt układu napędowego, dzięki czemu koncept stał się pierwszym samochodem japońskiego producenta z silnikiem umieszczonym centralnie.
Samochód napędzany jest przez dwa silniki elektryczne o mocy 201 koni mechanicznych każdy, umieszczone w tylnych kołach. System potrafi indywidualnie dawkować wykorzystywaną moc oraz moment obrotowy, dzięki czemu można osiągnąć lepsze własności jezdne auta.
Emerge-e jest hybrydą, wyposażoną w dodatkowy silnik spalinowy (opracowany przez Lotusa), służący jako pokładowy generator elektryczności. Gdy energia z akumulatorów o pojemności 15 kWh zostanie wyczerpana (a dzieje się to już po około 50 km), 1,2-litrowy, trzycylindrowy motor spalinowy pozwala przejechać dodatkowe 430 kilometrów. Zbiornik paliwa ma 30 litrów pojemności.
Prototyp Infinity osiąga prędkość 100 km/h w 4,1 sekundy po starcie i będzie się rozpędzał do 220 km/h. Prędkość ta może być osiągnięta jednak na krótko, gdyż system pozwala na maksymalne obciążenie układu napędowego przez 30 sekund. Tyle czasu wystarczy swoją drogą, aby rozpędzić Emerge-e do ponad 200 km/h.
Wnętrze Infinity Emerge-e wykonane jest z włókien węglowych oraz… światła. To znaczy, z wielu sprytnie rozmieszonych źródeł światła, których zadaniem jest ożywienie konceptu. Widać to w chwili włączenia samochodu ? inżynierowie przygotowali specjalne świetlne show, pulsujące przez trzy sekundy w rytmie bijącego serca.
Co ciekawe, każde widoczne we wnętrzu powierzchnie wykończone włóknami węglowymi zyskały purpurowy połysk. Infinity nie zdecydowało się także na wyposażenie Emerge-e w tradycyjne dywaniki, stawiając w zamian na specjalny, wielowarstwowy siatkowy materiał z „większą wizualną głębią”.
Infinity zbudowało kilka pokazowych egzemplarzy Emerge-e, najwidoczniej poważnie zastanawiając się nad produkcją. Wystarczy jednak przyjrzeć się ofercie marki, aby zauważyć, że sportowa hybryda nigdy nie trafiła do sprzedaży.
O ile los Emerge-e został przesądzony i auto na zawsze pozostanie ma etapie prototypu, o tyle następny samochód w zestawieniu ciągle jeszcze może liczyć na trafienie na taśmy produkcyjne. I trzeba dodać, że szanse wyglądają całkiem dobrze.
Reaktywowana w 2008 roku marka Detroit Electric już 100 lat temu oferowała – i to z sukcesami – samochody elektryczne. Roczna sprzedaż osiągała w najlepszym okresie nawet 2000 sztuk, a w ciągu 32 lat działalności (1907-1939) do klientów trafiło 13 000 aut.
Jak widać, bieżący właściciel może do woli czerpać z chlubnej historii. Z tym, że Detroit Electric jest teraz w holenderskich rękach, a po USA przeszła ostatnio fala szoku i niedowierzania, gdy okazało się, że nowy samochód DE ma być produkowany w Wielkiej Brytanii, a pierwsze egzemplarze zostaną złożone w państwie tulipanów.
Na pewno nie będzie niespodzianką fakt, że Detroit Electric SP:01 korzysta z platformy Lotusa Elise. Według pierwotnych planów producenta, model miał być gotowy już w sierpniu 2013 roku i produkowany w Stanach, problemy z zapewnieniem odpowiedniej lokacji sprawiły jednak, że harmonogram musiał zostać zrewidowany.
W czerwcu Detroit Electric wydało oświadczenie o prowadzeniu ostatnich testów dynamicznych przed rozpoczęciem niemal masowej (powstać ma 999 sztuk auta) produkcji SP:01. Samochód ma kosztować 135 tysięcy dolarów.
Detroit Electric SP:01 ma ważyć 1068 kilogramów; jako napęd służy montowany centralnie silnik elektryczny o mocy 201 koni mechanicznych, dysponujący momentem obrotowym na poziomie 225 Nm. Motor napędza koła tylne poprzez – tu niespodzianka – czteroprzekładniową skrzynię biegów. Akumulatory litowo-polimerowe mają pojemność 37 kWh.
Publikowane na oficjalnej stronie producenta osiągi Detroit Electric oznaczone są adnotacją „wartości obliczone poprzez symulację”. Wyniki osiągane w prawdziwej eksploatacji nie powinny jednak znacząco różnić się od już podanych: akceleracja od 0 do 100 km/h ma trwać 3,9 sekundy, prędkość maksymalną zaś ograniczono do 250 km/h.
Zasięg SP:01 ma wynosić 290 kilometrów, zestaw akumulatorów można będzie naładować w czasie 8-9 godzin po podłączeniu do standardowej sieci elektrycznej oraz nieco ponad 4 godziny z wykorzystaniem szybkiej ładowarki.
Detroit Electric jest szczególnie dumny z autorskiego systemu chłodzenia (i w razie potrzeby podgrzewania) akumulatorów, wykorzystującego klimatyzowane powietrze, w odróżnieniu od panujących obecnie na rynku rozwiązań chłodzenia cieczą. Obniża to koszt zestawu, zwiększa jego trwałość oraz podnosi bezpieczeństwo w razie ewentualnej kolizji.
Model SP:01 określany jest przez twórców jako mobilny bank energii, gdyż akumulatory mogą oddawać energię z powrotem poprzez przyłącze sieciowe. Umożliwia to na przykład podtrzymanie działania kluczowych urządzeń elektrycznych w domu (np. lodówki) w razie awarii sieci, odsprzedaż energii do sieci a nawet bezpośrednie ładowanie innego pojazdu elektrycznego. System nazwany został 360 Powerback i ma „zrewolucjonizować sposób, w jaki używane są samochody elektryczne”.
Wraz z SP:01 zadebiutować ma także SAMI – Smartphone Application Managed Infotainment, czyli dostępna na Androida aplikacja pozwalająca na zarządzanie funkcjami auta Detroit Electric. Mowa jest zarówno o opcjach dodatkowych, takich jak odtwarzacz muzyczny czy nawigacja satelitarna, jak i ustawieniach kluczowych dla kierującego samochodem, takich jak konfiguracja odzyskiwania energii podczas hamowania, informacje o stopniu naładowania akumulatorów oraz inne dane telemetryczne. Aplikacja ma także opcję nawigowania właściciela do miejsca, w którym znajduje się Detroit Electric SP:01.
A skoro już jesteśmy przy aplikacjach… Wygląda na to, że Lotus inspiruje nie tylko twórców samochodów sportowych, które są produkowane albo kończą swój żywot na stadium prototypu; można także znaleźć bazowane na konstrukcjach producenta auta, które po prostu nie istnieją.
Coil Voltic to inspirowany Lotusem Elise oraz Teslą Roadster samochód wprost z gry GTA V. Wystarczy jeden rzut okiem, żeby rozpoznać charakterystyczne linie nadwozia. Auto występuje w grze w trzech odmianach, z otwartym oraz zamkniętym dachem oraz wykonany z włókien węglowych.
Marka wirtualnego samochodu jest bezpośrednim nawiązaniem do Tesli (przy okazji – mieliście okazję wysłuchać marszu imperialnego granego na cewkach Tesli?), zaznaczony został także elektryczny charakter samochodu.
Także logo Coil zostało opracowane jako ukłon do emblematu Tesli – podobieństwo widoczne jest na pierwszy rzut oka.
Voltic jest najszybciej przyspieszającym samochodem w grze: z oficjalnych danych wynika, że potrzebuje tylko 2,5 sekundy na osiągnięcie prędkości 100 km/h. Coil rozpędza się do maksymalnie 345 km/h i mimo że jest to prędkość znacząca, jest zarazem najwolniejszy z wszystkich supersamochodów dostępnych w grze.
Programiści nie przewidzieli możliwości ulepszenia właściwości jezdnych Voltica, inne samochody po przejściu tuningu mogą się okazać od niego sprawniejsze. Oficjalnego zasięgu nie podano, ale przy stylu jazdy preferowanym w serii Grand Theft Auto ciężko byłoby chyba znaleźć gracza, któremu udałoby się dojechać całym samochodem do końca pojemności akumulatorów.
Wiadomo za to, że Coil Voltic wyposażony jest w ogniwa litowo-jonowe, a napędzany jest przez dwa silniki elektryczne przenoszące moc na koła tylne. Voltic, w zależności od wersji, został wyceniony na 150-172 tysiące dolarów. Oczywiście, wirtualnych, jak samo auto.
Lotus – jeden producent, a tyle elektrycznych wcieleń proponowanych przez niego modeli. Zazwyczaj za najbardziej znaczącą markę samochodów elektrycznych uznaje się Teslę – do tego stopnia, że giełdowa wycena tego niszowego jednak producenta przewyższała wartość akcji gigantycznego General Motors.
Gdyby jednak nie Lotus, opracowana przez niego konstrukcja, udział w produkcji Roadstera oraz pomoc na etapie projektowania, kto wie, czy Tesli udałoby się odnieść tak spektakularny sukces. Sukces, który jest o krok od powtórzenia przez innych producentów.
Widziałeś inny samochód elektryczny korzystający z podzespołów Lotusa? Daj proszę znać w komentarzu, dopiszę go do Voltyliona!